sobota, 3 grudnia 2011


                                               Recenzja

Zastanawiało mnie, co takiego wyjątkowego ma w sobie ten film, że od wielu miesięcy nie schodzi z francuskich ekranów, pozostając w ścisłej czołówce najpopularniejszych tytułów kinowych. 

"Pan od muzyki" porównywany jest z innym wielkim przebojem francuskiej kinematografii, a mianowicie "Amelią" Jean-Pierre'a Jeuneta. I jest tu coś na rzeczy, bo debiutancki film 
Christophe’a Barratiera będący remakiem "Słowiczej klatki" Jeana Dreville’a wpisuje się w konwencję tak zwanych "filmów optymistycznych", mających w sobie coś z bajki, gdzie dobrzy zostają nagrodzeni, a źli ponoszą sprawiedliwą karę. 
Bohaterem filmu jest niespełniony, zakompleksiony muzyk, który podejmuje pracę w szkole dla trudnych dzieci. Nie wiadomo, przez co przeszedł Clement Mathieu, ale nie były to raczej doświadczenia zbyt optymistycznie. Przekraczając bramę placówki, nauczyciel ma przeczucie, że teraz może być tylko gorzej. 
Intuicja na szczęście go zawodzi. W miejscu o znamiennej nazwie "Dno stawu", gdzie na agresję odpowiada się agresją, w myśl zasady "akcja-reakcja", będzie miał ważną rolę do spełnienia. 
"Łysol" (takie przezwisko nadają mu chłopcy) przyglądając się metodom wychowawczym bezwzględnego dyrektora, postanawia w inny sposób zdobyć zaufanie uczniów. Zakłada chór, aby dotrzeć do serc i umysłów małych łobuziaków. Jest wśród nich sierota czekający w każdą sobotę pod bramą szkoły, wierząc, że pewnego dnia zabierze go ojciec, zdemoralizowany przestępca i wielki talent wokalny - perła, którą wyławia Clement Mathieu. W chórze każdy z nich ma swoje miejsce, znajdzie się nawet ktoś, kto będzie pełnił niewdzięczną rolę pulpitu. 

Reżyser dość często uderza w tony sentymentalne i robi to z premedytacją, wystarczy przywołać choćby łzawe zakończenie rodem ze "Stowarzyszenia Umarłych Poetów", czy świadome konstruowanie postaci dzieci wzbudzających litość. Pojawiają się też oczywiste uproszczenia, jak nieskazitelne brzmienie chóru, który jest przecież zbieraniną amatorów. 
Ale o dziwo film nie traci przy tym na wartości, a wręcz przeciwnie. I na tym między innymi polega fenomen 
"Pana od muzyki", który ma w sobie jakaś magię i sympatyczną nutkę nostalgii kojarzącą się z dzieciństwem. 

Film Barratiera skonstruowany na zasadzie retrospekcji (dwóch kolegów wspomina swego dawnego nauczyciela) dzięki swemu specyficznemu klimatowi przypomina mi trochę obrazy 
Giuseppe Tornatore, w których bohater często wraca we wspomnieniach do krainy dzieciństwa. I choć wydarzenia przefiltrowała już pamięć, a kraina nie zawsze przypominała idyllę, to jej obraz pozostał niezatarty we wspomnieniach, tak jak przywoływana z rozrzewnieniem postać pana od muzyki.
Źródło:Filmweb.pl
Ocena:8,2/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz